Legenda współczesnej fotografii. Jeden z najbardziej cenionych chilijskich artystów XX wieku. Mimo że porzucił świat sztuki niedługo po tym, jak na dobre się w nim zadomowił, zapisał się w historii jako jeden z tych największych.
Sergio Larraín (1931 – 2012) pochodził z bogatej rodziny i odziedziczył po ojcu ważne, otwierające wiele drzwi nazwisko. Gdy jednak chwytał za aparat, najczęściej kierował obiektyw w stronę zwykłej, często ubogiej codzienności. Nazywany był „poetą ulicy” i „fotografem-wagabundą”, bo chętnie patrzył tam, gdzie zaglądali nieliczni – do slumsów, zadymionych barów i burdeli, niebezpiecznych dzielnic rządzonych przez sycylijską cosa nostrę. Spacerował po cienkiej linii społecznych marginesów przede wszystkim w Chile, ale też w innych krajach, głównie Europy i Afryki, po których podróżował w latach 50. i 60. Zawsze właśnie to, co zwyczajne i anonimowe wydawało mu się najciekawsze, najbardziej godne utrwalenia. Przylgnęło do niego miano „łowcy cudów” – tropił piękno tam, gdzie wydawało się to niemożliwe.

Zmarł siedem lat temu, 7 lutego 2012 roku. Znacznie wcześniej – jeszcze w połowie lat 70. – postanowił wycofać się na zawsze z życia publicznego i świata sztuki. Stwierdził, że sława nie jest mu do niczego potrzebna i przeprowadził się do małej wioski na północy Chile. Rezygnując ze statusu znanego artysty, porzucił też fotografię. Ale jego zdjęcia przetrwały, czyniąc nieśmiertelnym zarówno jego, jak i tę zapomnianą rzeczywistość, którą rejestrował z taką czułością.
Alfabetyczny przewodnik po twórczości Sergio Larraína:
A jak Antonioni: co słynny włoski reżyser może mieć wspólnego z cenionym fotografem urodzonym w Santiago? W 1966 roku Michelangelo Antonioni nakręcił ikoniczne dla swojej twórczości i samej epoki „Powiększenie”, inspirowane opowiadaniem „Babie Lato” Julio Cortázara. Argentyński pisarz był zaś przyjacielem Larraína i napisał je pod wpływem sesji zdjęciowej, jaką zrealizował on w paryskiej katedrze Notre-Dame.
B jak Berkeley: to właśnie na uczelni w tym kalifornijskim mieście przyszły artysta wybrał się w 1959 roku na swoje pierwsze studia – inżynierię lasów. Po trzech semestrach zajęć zmienił jednak zdanie i postanowił studiować fotografię, przenosząc się na Uniwersytet Ann Arbor w Michigan. Ostatecznie jednak porzucił zarówno sformalizowaną edukację, jak i życie w Stanach Zjednoczonych. W 1951 roku wrócił do Chile, skąd wyruszył wkrótce później w podróż do Europy.
C jak Cartier-Bresson: legendarny fotograf, z którym zresztą Larraín często jest zestawiany, znacząco pomógł mu w karierze i pozostał jego przyjacielem. Poznali się w 1958 roku w Londynie, gdzie Chilijczyk przebywał na czteromiesięcznym stypendium British Council. W 1959 roku Henri Cartier-Bresson zaprosił go do stworzonej przez siebie (wspólnie z Frankiem Capą) prestiżowej agencji fotograficznej Magnum. Larraín był z nią oficjalnie związany od 1961 roku.
D jak dzieci: biegające i bawiące się na ulicach Buenos Aires, Palermo, Santiago czy Valparaíso; często samotne lub bezdomne. Pozostawione same sobie, odważnie patrzące w obiektyw. Stanowiły największy obiekt fascynacji dla chilijskiego artysty i jeden z kluczowych tematów jego twórczości.

E jak Echeñique: tak brzmiało drugie nazwisko chilijskiego fotografa, odziedziczone po matce, z którą czuł się bardzo blisko związany.
F jak forma: prosta, lubiąca elipsę, zakorzeniona w rzeczywistości i fizyczności. Minimalistyczna, zakochana w tym, co codzienne. Tak można scharakteryzować formę, która dominowała w sztuce Larraína.
G jak Giuseppe Russo, legendarny capo sycylijskiej mafii, na którym wzorował się m.in. Mario Puzo, tworząc postać Don Corleone w „Ojcu Chrzestnym”. Potężny „Zi Peppi Jencu” był postrachem we Włoszech, ale Larraínowi udało się zdobyć jego zaufanie podczas parotygodniowego pobytu na Sycylii i zrobić kilka słynnych potretów z bliska.
H jak Huneeus, nazwisko wieloletniej patnerki chilijskiego fotografa (Paz Huneeus).

I jak Ichazo – nazwisko boliwijskiego badacza i szamana, Oscara Ichazo, który stał się prawdziwym guru dla wielu chilijskich artystów kluczowych dla epoki (m.in. Alejandro Jodorowsky’ego). Pod koniec lat 60. stał się mistrzem duchowym także dla Larraína, który po raz pierwszy spotkał go w 1969 roku w Arice, na północy kraju. Ta znajomość okazała się przełomowa – wkrótce potem fotograf postanowił porzucić życie w cywilizacji i przeprowadził się na wieś.
J jak Juan José, ukochany syn artysty, który towarzyszył mu w ostatnich chwilach, a wcześniej, jeszcze jako małe dziecko, często asystował mu w pracy. Biegał za ojcem m.in. po stromych ulicach Valparaíso, gdy ten wykonywał swoje najsłynniejsze zdjęcia.
K jak knajpa, czyli jedna z ulubionych przestrzeni i zarazem głównych motywów scenograficznych powtarzających się refrenem w wielu fotografiach Sergio Larraína. Bar, nieco zadymiony i pełen ludzi pragnących po prostu zapomnieć o wszystkim, choćby na tę jedną noc, wydaje się stanowić jedno z centrów jego fotograficznego świata.
L jak Leica IIIC, czyli pierwszy aparat fotograficzny, jaki zakupił sobie Larraín na początku lat 50., w Stanach Zjednoczonych. To właśnie on miał zmienić jego życie i stać się najważniejszym narzędziem pracy, z którym praktycznie się nie rozstawał.
M jak miasto: bez względu na to, czy na chilijskim wybrzeżu, w zachodniej Europie, na północy Afryki czy na Sycylii, najważniejszą przestrzenią i zarazem tematem zdjęć Larraína zawsze było miasto, jego rytm, gwar, architektura. Jego światło i ciemność. Rzadko kiedy idealne i rzadko kiedy puste – zwykle wypełnione gęstą codziennością, anonimowymi postaciami wychwytywanymi z tłumów. Sylwetkami bądź twarzami ludzi i podążającymi za nimi cieniami.
N jak Neruda: jednym z pierwszych głośniejszych cykli prac chilijskiego fotografa była sesja zrobiona słynnemu poecie Pablo Nerudzie. Powstała w 1957 roku w domu przyszłego noblisty w miejscowości Isla Negra, a jej efekty znalazły się w jednym z tomów jego poezji, „Una casa en la arena”.
O jak obserwacja, bardzo cierpliwa, uważna i czuła. „Aby móc ujrzeć coś naprawdę, trzeba przeznaczyć na to naprawdę dużo czasu” – napisał kiedyś Larraín w liście do swojego siostrzeńca, który prosił go o porady w sprawie fotografii. Artysta słynął z zamiłowania do długiej obserwacji rzeczywistości i zainteresowania szczegółem.
P jak portowe Valparaíso, jedna z największych miłości Larraína. Miasto, w którym zamieszkał w 1955 roku i któremu poświęcił wiele prac, m.in. słynną serię „Los Siete Espejos”, czyli „Siedem Luster” (1963), zrealizowaną w domu publicznym. Larraínowi świetnie udało się uchwycić niespokojną i zarazem niepokojącą duszę chilijskiego portu. Chętnie potretował jego zaniedbane i zmęczone przestrzenie, które tętnią życiem przede wszystkim wieczorami, szczególnie w podrzędnych barach i klubach.
R jak „Rostro de Chile” – ogromna wystawa retrospektywna, poświęcona tytułowym „Twarzom Chile”, zorganizowana w 1960 roku w Santiago z okazji 150 lat niepodległości kraju. Właśnie w ramach tego wydarzenia Larraín doczekał się pierwszej znaczącej ekspozycji swoich zdjęć. Kolejną dużą wystawę zorganizowano mu dopiero po śmierci.
S jak sława: choć dla Larraína okazała się czymś zupełnie niepotrzebnym – niemal zaraz po osiągnięciu wielkich sukcesów postanowił usunąć się w cień – to sława wydawała się wpisana w jego biografię zanim jeszcze pojawił się na świecie. Została też odziedziczona przez fotografa po ojcu. Sergio Larraín García Moreno był jednym z najsłynniejszych architektów Ameryki Południowej. Przyjaźnił się też z wieloma znanymi artystami, m.in. dwójką cenionych malarzy, Josefem Albersem i Robertem Mattą, którzy często bywali w jego domu.
T jak Tulahuén, niewielka wioska położona ok. 400 km na północ od Santiago, w pobliżu miasta Ovalle. Larraín przeprowadził się do niej w 1973 roku i mieszkał tu do końca życia, uciekając od świata i niemal całkowicie porzucając fotografię. Zajmował się głównie pisaniem, malowaniem, i medytacją. W tej samej wiosce zmarł na atak serca i został pochowany.
U jak ulica: najważniejsza przestrzeń fotografii Larraína, w której dzieje się wszystko: miłość, zabawa, smutek, rozkosz, samotność i przemijanie. Ulice i ich niepozorna poezja stanowiły jego największe źródło inspiracji oraz ulubione miejsce poszukiwań.

W jak wagabunda: do Larraína przylgnęło miano „fotografa-wagabundy”, włóczącego sie ze swoją Leicą po tych fragmentach świata, o których nikt nie chciał pamiętać. Poza tym właśnie od większych, dalszych włóczęg i podróży zaczęła się jego miłość do fotografii, kultywowana najpierw w Stanach Zjednoczonych, potem w Europie i w północnej Afryce, a wreszcie – w rodzinnym Chile.
X jak Xavier Barral, czyli nazwa hiszpańskiego wydawnictwa (pochodząca od nazwiska właściciela), które jako pierwsze, w 1963 roku, wydało album poświęcony w pełni fotografiom chilijskiego artysty.
Y jak xxx, czyli erotyka, jeden z motywów przewijających się przez twórczość Larraína, zwykle prezentowana jako coś całkowicie naturalnego, będącego najzwyklejszym elementem naszego życia.
Z jak zwyczajność: „Zwyczajność, teraźniejszość, obecność tu i teraz nie jest dla mnie w pracy drogą, metodą, lecz metą, prawdziwym celem”. – napisał w prywatnej korespondencji Sergio Larraín na kilka lat przed śmiercią.
