Fantastyczna „Gloria Bell” Sebastiána Lelio

Oscar dla „Fantastycznej kobiety” zaczął otwierać przed chilijskim reżyserem wiele drzwi – również tych w Hollywood. Kiedy Amerykanie zapragnęli zobaczyć w kinie własną wersję jego „Glorii” (2013) i wybór głównej aktorki padł na Julianne Moore, gwiazda postawiła jeden warunek: remake również ma nakręcić Sebastián Lelio. W ten sposób powstała opowieść o fantastycznej Glorii Bell – filmowy hołd dla kobiecej siły i niezależności. 

gloria bell

Wrażenia z pierwszego seansu chilijskiej „Glorii” (2013) zostały mi w głowie na długo. Miałam okazję zobaczyć ją na festiwalu w Berlinie, skąd wyjechała z trzema nagrodami, m.in. Srebrnym Niedźwiedziem dla wcielającej się w tytułową rolę Pauliny Garcii. Projekcja filmu Lelio odbyła się siódmego czy ósmego dnia Berlinale, gdy festiwal miał się prawie ku końcowi, a zachwytów w Konkursie Głównym wciąż brakowało. Wiele było produkcji złych lub zupełnie bezbarwnych i dopiero „Gloria”, filmowa bomba pełna energii, przełamała złą passę. Pamiętam do dziś, jak projekcja dobiegała końca, z głośników w kinie zaczęła wybrzmiewać finałowa piosenka Umberto Tozziego – włoski hit z końca lat 70. – a wielu widzów na sali zastygło z emocji, aby chwilę potem zacząć podnosić się z krzeseł i klaskać na stojąco. Owacja była długa, a słodko-gorzki dramat z Chile był jednym z nielicznych, które spotkały się z tak gorącym aplauzem.

„Gloria Bell” również jest filmem, który zaczaruje widzów na długo – zarówno historią, jak i główną postacią, w którą tym razem wcieliła się Julianne Moore. Sam scenariusz napisany przez Lelio i Gonzalo Mazę zmienił się, przynajmniej pozornie, w niewielkim stopniu. Jeśli porównamy obie produkcje, zauważymy zaledwie parę mocniej różniących się scen. Gloria w amerykańskiej wersji, podobnie jak bohaterka Garcii, jest 58-letnią kobietą (w tym samym wieku są aktualnie obie aktorki), przeżywającą życiowy kryzys. Z trudem akceptuje coraz mocniej odczuwalne przemijanie i zagłusza poczucie osamotnienia chadzaniem na dansingi, piciem drinków oraz poszukiwaniem miłosnej przygody.

gloria2013
„Gloria” (2013)

Gdy postawimy obok siebie obie inkarnacje tej postaci, to zauważymy, że Julianne Moore jest tu bardziej… Julianne Moore, a Paulina García rzeczywiście stała się Glorią – z całą jej nieśmiałością (i jednocześnie szaleństwem), samokontrolą (i przekraczaniem własnych granic), nadopiekuńczością wobec dzieci (i instynktownym pragnieniem niezależności), melancholią (i ćwiczonym optymizmem). Kreacja chilijskiej aktorki wydaje się wygrana na delikatniejszych półtonach i bardziej „wewnętrzna”. Jednak to, co robi Moore również zasługuje na podziw – znakomicie gra emocjami i samym spojrzeniem czy uśmiechem oddaje cały ich wachlarz: od nieopisanego smutku i tęsknoty, przez słabość i lęk, po wielką siłę – tę samą, która sprawia, że nie poddaje się i idzie wciąż, tańczącym krokiem, do przodu. Gloria Bell – podobnie jak Gloria Cumplido i Marina z „Fantastycznej kobiety” – potrafi walczyć o siebie pomimo społecznych konwenansów i pragnie żyć na własnych warunkach, nawet za cenę samotności.

Lelio w swoim remake’u po raz kolejny udowadnia, że ma genialną rękę do portretowania kobiet. Wchodzi w ich świat z całą swoją czułością, wrażliwością i naturalnością. Sam przyznaje, że został wychowany przez kobiety, że bardzo wiele im zawdzięcza i bez nich jego kino nie byłoby takie samo – w całej kobiecej trylogii świetnie to widać. Kiedyś powiedział mi w wywiadzie, że zrealizował „Glorię”, chcąc nakręcić film o kobietach takich jak jego mama, bo bardzo w kinie brakuje tego typu postaci, a wydają mu się fascynujące. Od zawsze uwielbia podsłuchiwać i obserwować ją, jak śpiewa, jadąc samochodem – i właśnie taka scena powraca kilka razy niczym refren w obu wersjach filmu. Choć akcja „Glorii Bell” rozgrywa się w Los Angeles, a „Glorii” w Santiago, to tło przemykające za oknem auta bohaterki wydaje się podobne. Są jednak takie elementy fabuły, gdzie kontekst kulturowy kraju ma znaczenie. I zestawiając ze sobą oba tytuły, nie sposób o tym nie wspomnieć.

gloriabell1
„Gloria Bell” (2019)

Opowiadając historię Glorii w oryginale, Lelio mówi zarazem dużo o chilijskim społeczeństwie – społeczeństwie, w którym mężczyźni wydają się słabi, nieobecni i nierzadko złamani przez czas dyktatury. Społeczeństwie głęboko spolaryzowanym politycznymi podziałami; gdzie studenci regularnie wychodzą na ulicę domagając się godniejszych warunków do studiowania. Wiele kawałków tej rzeczywistości zostało zasygnalizowanych, a czasem nawet dosłownie przemyconych w dialogach, co wzbogaca „Glorię” o ważną socjologiczną obserwację. Jeśli przefiltrujemy ten film przez chilijskie realia, znajdziemy takich elementów sporo. Choćby biografia Rudolfa – mężczyzny, z którym Gloria zaczyna romans – jest znacząca i dopisuje do portretu bohatera (byłego wojskowego) cechy, które nie wybrzmiewają równie mocno w amerykańskim wydaniu.

Zresztą właśnie ten męski element wydaje się najbardziej różnić obie produkcje, działając na pewną niekorzyść tej nowszej. W oryginalnej „Glorii” w bohatera wcielił się Sergio Hernández, jeden z największych aktorów chilijskiego kina i teatru i zarazem ulubiony aktor Lelio (grał we wszystkich jego filmach poza „Navidad”). Wydaje się też typem aktora stworzonego do tego typu ról – w Chile określa się takich panów hasłem „viejo verde”, czyli dosłownie: „zielony staruszek”, w przenośni: podstarzały amant. Chadzający ochoczo na dansingi i czarujący obietnicami bez pokrycia. Złamany życiem, nieco tchórzliwy i udający kogoś, kim nie jest. Wybierający uniki zamiast jasnych konfrontacji  i słaby psychicznie, szczególnie w zestawieniu z silniejszą od siebie kobietą. Postać partnera chilijskiej „Glorii” – mocno osadzona w społecznym kontekście i zbudowana na ciągłej huśtwce między „taki jestem” a „taki chciałbym być” – wybrzmiewała w niezwykłej kreacji Hernándeza bardziej przekonująco. John Turturro, choć jest znakomitym aktorem, tego pierwiastka nie dodaje – jako cierpiący na kryzys męskości „viejo verde” sprawdza się nieco mniej wiarygodnie.

julianne
Julianne Moore i Sebastian Lelio, fot. Los Angeles Times

Te rozbieżności nie osłabiają jednak mocy i uroku „Glorii Bell”, w której chilijski twórca po raz kolejny udowadnia, że o kobiecym kryzysie wieku średniego można opowiedzieć pięknie, zabawnie i ciekawie. Przekładając „Glorię” na amerykańskie kino, eksportuje przy okazji do Hollywood poezję swojego ulubionego rodzimego autora – Claudia Bertoniego. Tytuł utworu, który Arnold czyta Glorii, można przetłumaczyć jako „Wiersz dla mojej młodej przyjaciółki, która próbowała odebrać sobie życie”. Na okoliczność remake’u, sam Bertoni zrobił jego przekład na angielski i przesłał go reżyserowi mailem, dodając: „jestem bardzo szczęśliwy, że słowa, które napisałem, wyjdą z ust Johna Turturro, uniosą się w powietrzu i zostaną usłyszane przez Julianne Moore, aż w końcu trafią do jej serca”. Wypada zgodzić się z chilijskim poetą i przyznać, że podobnie jest samym filmem. W wersji przełożonej na angielski emocje pozostają równie silne, a charyzmatyczna Gloria, mimo że sączy margaritę zamiast chilijskiego pisco sour, to dalej pozostaje sobą. I stara się iść przez życie tańczącym krokiem. Nawet, jeśli oznacza to taniec w samotności.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: