To miasto albo się kocha, albo nienawidzi – tak wielu odpowiadało, gdy pytałam o wrażenia z Limy, przygotowując się do pierwszej wizyty w peruwiańskiej stolicy, od której planowałam zacząć podróż po tym kraju. Gdy wreszcie sama mam okazję się z nią zapoznać, szybko pojmuję, czemu tak trudno zachować obojętność.

Głośna i chaotyczna Lima naszpikowana jest kontrastami, nie daje się łatwo oswoić. Leży na pustynnym wybrzeżu, pomiędzy burzliwym Pacyfikiem i pasmem surowej andyjskiej kordyliery. Powietrze jest nasiąknięte wilgocią, a przez większość roku ledwo widać słońce, bo miasto spowija garúa – zimna i gęsta mgła, nadająca niebu przygnębiającą fakturę szarości. Według jednej z lokalnych legend, unosi się ona nad Limą z powodu klątwy rzuconej przez bóstwa na Hiszpanów. Karą za ich podboje miało być to, że nigdy nie ujrzą tu słońca. W rzeczywistości źródło wszechobecnej garúi jest jednak bardziej prozaiczne: zbiera się nad miastem za sprawą Prądu Humboldta – chłodnego prądu powietrza, który napływa znad Pacyfiku i zbiera nad miastem, nie mogąc przedrzeć się przez barierę, jaką stanowią dla niego Andy.

Chilijczycy są wyjątkowo kreatywni, jeśli chodzi o napoje alkoholowe (i ich wymyślne nazwy). Najczęstszą bazę tutejszych trunków stanowią dwa produkty, uważane za największe skarby narodowe: wino i pisco, czyli alkohol w stylu brandy, liczący ok. 30-35%, otrzymywany ze sfermentowanych winogron, które poddano destylacji. Dodajmy, że pisco jest świętym napojem także w Peru i oba kraje uważają, że należy im się w tym względzie pierwszeństwo. Choć większość teorii dotyczących narodzin tego alkoholu skłania się ku jego genom peruwiańskim, to w Chile spożywa się go znacznie więcej. Dyplomatycznie uznajmy więc, że posiada ono dwie ojczyzny. A oto zestaw trzynastu charakterystycznych trunków, których większość ma chilijskie korzenie i których warto (należy?) spróbować, będąc w tym kraju. Salud! (Na zdrowie!)